miłe miejsce
Tunezja, na lotnisku idę do toalety i nachodzi mnie refleksja, ze to może ostatnia toaleta spłukiwana wodą w najbliższym czasie. Co za ignorancja, Tunezja jak na kraj choć nie nazbyt bogaty ma przyzwoite warunki sanitarne, Tunezyjczycy lubią się myć, myślę że i bardziej niż Polacy. U nas na dworcu, nie wiem jak w damskiej, ale w męskiej na 15 pisuarów są 3 umywalki, do pisuarów kolejka do umywalek nie. Na dworcu kolejowym w Tunisie 3 pisuary i 15 umywalek. Tłok zaś tylko przy umywalkach, rozejrzałem się, przy każdej trzech panów na raz i jedna umywalka z jednym gościem, "dosiadłem się". Patrzę a pan ma tak co drugi paluszek, zerkam na gościa, ten wbił wzrok we mnie, oczy się spotkały, uśmiechnęliśmy się. zabrał swoje łapki spod kranu i pokazał gestem ze teraz ja, strasznie miły facet. Po wyjściu z dworca próba poruszania się po mieście nie wychodzi mi najlepiej, stoję na skrzyżowaniu ruchliwych ulic i nie wiem jak przejść na drugą stronę. Nie mogę powiedzieć "na szczęście są światła", choć są. Tyle tylko że kierowcy jadą i na czerwonym i na zielonym, nie spostrzegam też by zwalniali przed skrzyżowaniem, Nade wszystko brakuje mi doświadczenia, bo obok przeszedł staruszek z pakami większymi niż on sam, dwie panie z niepoliczalna gromadką dzieci, facet w mundurze celnika. No właśnie zupełnie nie mogę tego zrozumieć ale w Tunisie prawie wszyscy mundurowi których spotykałem to celnicy, nie rozumiem. Gdy kolejny raz światło zmieniło się na czerwone pędem puszczamy się na drugą stronę jezdni. Warto było pójść na taką desperację bo po drugiej stronie jest wspaniałe muzeum Bardo. Cieszymy się ze nie jesteśmy na zorganizowanej wycieczce, te wpadają do sal robią zamieszanie i pędzą dalej, my przeczekujemy w kąciku i zaraz dalej spokojnie możemy delektować się starożytnościami rzymskimi i dawnymi wyrobami miejscowych rzemieślników. Oglądanie muzealnych eksponatów bardzo pobudza apetyt, idziemy wiec w miasto i gdzieś wchodzimy na obiad, mimo że to stolica najwyraźniej pojawienie się obcych robi wrażenie sam szef wybiega nam na przeciw i przeciera stół nie, tam żeby przesadnie cerata dalej się lepi, ale czujemy się uhonorowani. Zamawiamy jak zwykle kuskus, bo i zamówić łatwo i zawsze jest i tanio i można się najeść. Kuskus to micha kaszy, na wierzchu kawałek mięsa (kurczak lub baran) wszystko zaś oblane sosem z warzywami, zawsze też na stół stawiają koszyk z chrupiącymi bagietkami. Bagietki 100% zgodne z oryginałem francuskim, służą do "wylizania" sosu na końcu. Na miętową herbatę idziemy do sąsiadów, nie lubię słodkiej herbaty, tu jednak muszę się z tym pogodzić, ba polubić, Nie wiem czy klimat czy miejsce odmienił mój smak. Po powrocie do domu posłodziłem sobie herbatę, obrzydlistwo, nie byłem w stanie wypić. Siedzimy, pijemy, na wierzchu pływa zielony, świeży listek mięty. Na przeciwko przy małym okrągłym stoliku dwóch starców w białych, długich szatach, siedzą i patrzą się bez słowa na nas, nawet mnie to nie denerwuje, w ich spojrzeniu jest tyle dostojnego spokoju. Mam wrażenie że spojrzeniami rozmawiamy ze sobą, że jesteśmy z różnych miejsc i że trudno nam rozmawiać tak normalnie, ale że mamy też wiele wspólnego.
Do Tunisu przyjechaliśmy pociągiem, trochę się rozczarowałem, bo w przewodniku przeczytałem, że w przedziałach przewozi się żywe kozy, niestety nie, było szalenie normalnie. W przedsionku chłopaki otworzyli drzwi i siedli na progu, dosiedliśmy się do nich, lepiej widać niż przez szybę i wspaniały przeciąg. Widząc że turysty i wszystkiego ciekawe, próbują coś nam tłumaczyć i pokazywać, jednak stukot kół i szum wiatru zagłuszają słowa. Z Tunisu postanowiliśmy zaś wyjechać korzystając z louages - taksówek, są to samochody combi którym w "bagażniku" dostawiono siedzenia, odjeżdżają gdy zbierze się 7 osób w określonym kierunku. Poszliśmy na postój louages. Taksówek stoi dużo ale jakoś nie możemy dopytać się o "Souse" (Sousse) jeden z kierowców złapał nas za rękaw i proponował jakieś trasę okrężną za to drożej, argumentował żeby szybko się zgodzić bo już wieczór i potem to całkiem nie dojedziemy. Nie podobała mi się jego propozycja, a byłem w kropce co robić, ulec namowom cwanego kierowcy, czekać na traf że znajdzie się ktoś kto jedzie do "Susy", zdecytowalem się puścić pędem na dworzec skąd za chwile miał odjechać ostatni pociąg, może zdążymy. Kilka uliczek dalej ktoś krzyczy na nas "Susa, Susa", ulegamy temu głosowi i za chwilę, pędzimy żwawo w stronę Sousse. Problem polegał na tym ze w Tunisie (i tylko tam) jest kilka postojów, różne dla kierunków w które się chce dojechać, trafiliśmy na niewłaściwy, nawet ktoś coś nam mówił że mamy pójść gdzie indziej, ale nie potrafiliśmy zrozumieć dlaczego nam każą gdzieś iść skoro tu są taksówki. Szczęśliwie właściwy postój był przy drodze w stronę dworca i niechcący dobrze trafiliśmy. Cena przejazdu nie różni się zbytnio od kolei szybkość zaś różniła się radykalnie. Taksówkarze pędzą ile tylko, ku radości pasażerów, a inną atrakcją jest muzyka według gustu pana kierowcy ale zawsze głośno. Staliśmy się miłośnikami tej formy podróżowania. No to do Kairouanu, miasto to ważne dla wyznawców Mahometa, 3 pobyty w Kairouanie to liczy się jak pielgrzymka do Mekki, wiec 1/3 mam zaliczone. Zwłaszcza że zwiedziliśmy 3 meczety, najbardziej utrwaliła nam się wizyta w meczecie o pięknej nazwie - Fryzjera Proroka. Przysiadaliśmy sobie na dziedzińcach i korytarzach, podziwialiśmy przepiękne stare wykładziny ceramiczne, ale nie tylko. Obserwowaliśmy również życie jakie toczy się w meczecie, to nie tylko do modlitwy on służy. Są tam i izby szkolne, w innym pomieszczeniu jakaś grupa pije herbatę, fotograf kolejno fotografuje członków jakiejś rodzinnej uroczystości inna rodzina najwyraźniej w podróży przyszła tu w murach wypocząć przed upałem. Siedzimy między tymi ludźmi i zostaliśmy chyba zaakceptowani bo jakaś starsza kobieta przynosi nam dywaniki do siedzenia. w Kairouanie zatrzymaliśmy się w hotelu zaraz przy bramie i z widokiem na medynę, wchodzimy też na dach - taras skąd widok jeszcze lepszy. Hotel zaś ma cenę przyjemna 7$ ze śniadaniem, jest czysty i ma umywalkę inne urządzenia higieniczne z korytarza.
Jedziemy dalej, cel Tozeur, radzą nam tym razem skorzystać z autobusu, bo dalekobieżny posiada klimatyzację. Przedsprzedaży i rezerwacji nie ma, przyszliśmy na dworzec wcześniej, kupujemy bilety, są bez nr siedzeń, ale zapewniają że na pewno będą dla nas miejsca, wierzyć nie wierzyć. Biegamy do każdego autobusu który wjeżdża na dworzec, na nic jednak czytać na tablicy gdzie autobus jedzie bo te są pisane wężykami, każdym razem odpytujemy kierowcę na okoliczność. Nasz ciągle się spóźnia czekamy w straszliwym upale. Doznaliśmy ciekawego odczucia, z wolna pod wpływem upału uspokajaliśmy się, przestaliśmy ganiać za autobusami, dalej to już całkiem było nam obojętnie czy pojedziemy, czy jest upał. Słońce zadziałało jak narkotyk. Gdy podstawiono autobus wstaliśmy leniwie, za to 3 osobowa obsługa autobusu zwijała się jak w ukropie wszystkich, przesadzano, upychano i... wysadzano. Gdy autobus ruszał na peronie zostali ludzie których wcześniej widziałem w środku, a którzy nie wyglądali na zadowolonych z tego faktu, trwała jakaś mocna dyskusja z obsługą (po arabsku), wciąż mi się wydaje że ich wysadzono żeby nam zrobić miejsce. Jazda z klimatyzacją może być, raptem zrywa się wiatr, powstaje mgiełka z piasku, mimo klimatyzacji czuję że pył przedostaje się do środka, przypominam sobie wszystkie dramatyczne opisy burzy piaskowej, parę kilometrów dalej wiatr się skończył, nie mam wiec swojej dramatycznej opowieści. W Tozeur trafiamy do hotelu, cena dość duża 25$ ale jest basen, jest tak gorąco że to kusi, targujemy się, wpierw ceny są stale, potem spadają o 5, ok. Podobno jest tu muzeum czynne o północy, nie wierzymy, ale co szkodzi się przespacerować, idziemy przez ciemne miasto, w końcu już jakby jesteśmy za miastem, trochę tak jakoś nieswojo. Udaje nam się w końcu dotrzeć do pałacu beja. Muzeum czynne!!! Oglądamy bogate sale przedstawiające życie beja (taki...namiestnik turecki) i życie dużo skromniejszych ludzi, jesteśmy zachwyceni. Na małym dziedzińczyku tryska fontanna z różaną wodą, chłodzę w niej ręce, spoglądam w górę i nie mogę dociec czy są prawdziwe czy malowane na suficie. Szliśmy na spacer po drodze spotkaliśmy postój z dorożkami, podeszliśmy porozmawiać jakie wycieczki oferują. Właśnie zawołano ich z jakiegoś hotelu gdzie niemiecka wycieczka chciała się przejechać, wszyscy ruszyli, dorożkarz z którym rozmawialiśmy też, a że hotel gdzie ich wezwano był w stronę gdzie szliśmy, zaproponował podwózkę, -gratis! zawołał widząc ze się wachamy, po drodze umówiliśmy się na dzień następny, -pytajcie o Dżamela. Przejażdżka była wyśmienita, pojechaliśmy na objazd oazy, ogrodów które tu nazywają w biurach turystycznych Paradiso i nie przesadzają. Dżamel okazał się miłym przewodnikiem, tłumaczył nam szczegóły uprawy, pokazywał piętrowy system upraw pod wysokimi palmami daktylowymi rosną krzewy owocowe, pod tymi zaś warzywa, w kanalikach doprowadzających wodę hoduje się ryby. Poprzedniego dnia zamówiłem sobie danie z ryb ale odwołałem zamówienie bo wydało mi się głupie jedzenie ryb na Saharze, a jednak były to ryby miejscowe hodowane wśród piasków. Dżamel wyciągał rękę zrywał różne owoce którymi nas częstował, -czy tak wolno, to przecież czyjeś, podobno wolno, zresztą wszyscy Dżamela znali i pozdrawiali. Po wycieczce wcale nie chciał przyjąć zapłaty, coś tam po drodze mówił ze jesteśmy fajnymi ludźmi, ale braliśmy to za ot tako gadkę którą co godzinę opowiada się następnemu. Stanęło na tym że teraz przyjął wynagrodzenie a jutro zabierze nas na targ. Targ był taki prawdziwy nie dla turystów, zainteresowały nas stragany z nasypanymi jakimiś niebieskimi kamieniami, korzeniami, suszonymi płatkami, nie mogliśmy się domyśleć zastosowania, wyjaśniono że to dodatki zapachowe do ognia. Szkoda że nie palimy ognisk na balkonie i że te towary nie były dla nas użyteczne, nie zdecydowaliśmy się też na małe kózki choć były najpiękniejsze na świecie. Spotykaliśmy się jeszcze z Dżamelem i jego koniem Adamem, ciekawy jestem jego losów, opowiadał o dziewczynie z Niemiec której za gorąco w Tunezji i o tym że jemu było za zimno w Niemczech. Temperatura może być problemem w kontaktach między ludźmi. O, prawda, opowiadał też, że jak jest 18 st to dzieci nie chodzą do szkoły z powodu... mrozu. I opowiadał jak piękna jest pustynia.
Teraz jedziemy do Sfaxu oczywiście louage, w samochodzie rozmawiamy z współpasażerem, wysiadamy razem a gość oferuje się ze nam pomoże znaleźć hotel. Ja znam plan tylko z mapki ale orientuję się że i tak chyba lepiej niż gość, kombinuje jak się go pozbyć by nie urazić jego dobrych intencji, siąść w knajpce też nie dobrze bo pewnie siądzie z nami by dotrzymać nam towarzystwa. Siadamy na napotkanej ławeczce, że musimy odpocząć a on niech nie traci czasu, poszedł, chętny choć niekompetentny przewodnik. Znajdujemy hotelik recepcjonista mówi żeby mu zostawić paszporty, -jak to? paszporty? zostawić? -jesteśmy oburzeni, recepcjonista się tłumaczy że on dobrze chciał, bo tylko pomóc wypełnić formularz meldunkowy, -zawsze robimy to sami, pokazuje nam formularz tu cały jest po arabsku. Śmiejemy się i przepraszamy za nadwrażliwość, pomoc jest niezbędna. Wieczorem siedzimy na ławeczce i napawamy się chłodem po upałach Sahary na wybrzeżu jest przyjemnie, podchodzi do nas student spotkany wcześniej, tłumaczy gdzie jest knajpa z piwem. Alkoholu tu się nie używa, ale Sfax jest portowym miastem, to jest jedna knajpka gdzie sprzedają piwo, taki w hotelach dla turystów w turystycznych zonach, nie mamy ochoty na piwo, student tłumaczy nam jeszcze raz bo sądził że nie zrozumieliśmy, bo jakże byśmy mogli przepuścić "taką możliwość". Przepuszczamy i drugą możliwość, właściciel knajpki gdzie usiedliśmy wypić colę opowiada nam entuzjastycznie o Tunezji wszystko jest "extraordinaire". Dalej pan Extraordiner przypomniniał sobie że kiedyś był jeden dzień w Polsce, i że możemy u niego zamieszkać, rzeczy z hotelu zabrać. Dziękujemy, ale pana zapamiętujemy z jego powiedzonkiem. Mamy też i inną propozycję noclegu, weszliśmy po drodze do jakiegoś hotelu ot tak sprawdzić jakie mają ceny, nalegają że pokażą nam pokój. Padamy z wrażenia sypialnia urządzona w stylu rokokowym, niestety pora wracać, brakuje już czasu by wszystko "obmieszkać" urlop się kończy.
Dziękuję Pani Dorocie, rezydentce biura FlyAway za pomoc i cenne rady.