tunezyjska wyspa
Mapka naszych wycieczek
Na lotnisko wiozłem pół kilo papieru. Wydrukowane 3 wersje umowy, regulaminy, oferty, strony WWW, całą korespondencję mailową. Cała ta papierologia wydawała mi się być potrzebna, bo wczasy wykupowaliśmy przez internet i to jeszcze nie w biurze podróży (Exim) tylko przez pośrednika (wakacje.pl). Umowa wpierw nie dała się wydrukować, potem była jakaś pomyłka, w końcu zaproponowano zmianę terminu. Poza tym czy to, kto uwierzy w taką umowę, którą sam sobie w domu wydrukowałem. Na lotnisku przedstawiciel biura spytał tylko o nazwisko i dał bilet, wcale nie zainteresował się moja makulaturą. W drogę.
Zawsze zastanawiałem się jako jest w Afryce zimą? Brać szorty, czy kalesony? Po wylądowaniu oblało nas ciepłe, bardzo ciepłe, gorące powietrze. A jednak Afryka to Afryka. Potem okazało się, że to był ten najcieplejszy dzień pobytu., ale spoko, pokąpać w morzu też się dało.
Samolot miał rozwieść turystów w 2 miejsca Do Monastiru i na Djerbę, wystarczy rzucić okiem na mapę Tunezji by wiedzieć, że wpierw jest Monastir. Toteż gdy pilot przy lądowaniu, ogłaszał, że wysiadać mają ci co na Djerbę a Monastir zostaje w samolocie, uznaliśmy, że się pomylił. Już nawet zaczęliśmy "rozpoznawać" znajome lotnisko w Monastirze, tylko nie pasował jeden szczegół, wielki napis DJERBA. Przy wysiadaniu, personel każdego osobno informował co to za lotnisko, a jeszcze przed okienkiem odprawy, udało się i wykryć parę lecącą gdzie indziej, która sobie tu wysiadła.
Tylko w hotelu Garden Park na autokar czekała z muzyką duża grupa animatorów, zaczęło się mile. Zaraz zanurzyłem się w basenie i pływając powtarzałem sobie, jest grudzień, jest grudzień. Trudno w to było uwierzyć. Wśród plażowań to nad basenami to nad morzem, dopada nas Ali. Ali jest przyjemnym gadułą, lecz aż oczy mu się błyszczą gdy omotuje klienta. Ali jest pośrednikiem od wycieczek dorożką, wierzchowcem, skuterem, wielbłądem, słoniem, nie słoniem, nie. Daliśmy się z wdziękiem i szybko omotać. Ali proponuje wycieczkę do Midoun, a tam zwiedzanie targu. Na słowo targ nas zmroziło nie chcemy być ciągani po straganach znajomków. Ustalamy wiec inny kierunek do Mahboubine, gdzie nie ma targu, ma to kosztować 40DT, ruszamy jutro. Teraz zaś Ali wziął się za wypisywanie biletu, wyciągnął bloczek i wypisuje pracowicie rubryki. Dopytujemy się po co nam ten bilet, a jego fatyga? Potrzebny. Rano Ali czeka, prowadzi nas do dorożkarza, przy dorożce dostaje kasę i zabiera bilet, pieniądze wkłada sobie do kieszeni, dorożkarzowi nie daje nic. Formalnościom staje się zadość, można ruszać. Zaraz zjeżdżamy z głównej drogi i robi się przyjemnie. Nieśpiesznie poruszamy się wśród pól, oliwek, palm, małych wiosek, pracujących ludzi. Dorożkarz małomówny, ciągle zaczepiany, w powrotnej drodze się rozkręca. Pod koniec całkiem już nabiera do nas zaufania.
-Tylko nic nie mówcie Aliemu.
-Dobrze.
-Ja te wszystkie wycieczki zorganizuje taniej.
-Taniej? To znaczy za ile?
-A ile wam powiedział Ali?
cena nie jest prostą sprawą. Nie jeździliśmy już więcej dorożką, choć ta wycieczka była całkiem przyjemna. Pewnie też i przepłacona, bo następnym razem spotkany Ali proponuje nam sam z siebie zdjęcie z wielbłądem całkiem gratis. To musieliśmy ostro przepłacić skoro aż Aliego ruszyło sumienie. Ze zdjęcia z wielbłądem nie skorzystaliśmy. :)
Korzystając ze zdobytej wiedzy topograficznej i z faktu, że do Mahboubine da się dojechać wśród pól, bierzemy hotelowe rowery. Polne drogi okazują się wygodne do jeżdżenia, mają twarda zbitą powierzchnię. Cała wyspa jest płaska, nie ma więc męczących podjazdów. Ze zaś w najszerszym miejscu nie ma więcej jak 30 km, jest świetna do rowerowych wycieczek. Skoro już dojechaliśmy do miasta Mahboubine, robimy zakupy w miejscowym sklepie. Słodkie kandyzowane owoce i śmiertelnie ostrą papryczkę w zalewie, mleko dla hotelowych kotów, arabskie chlebki, puszki hałwy. Oglądamy wszystko i każemy sobie pokazywać, powoli ustawia się za nami kolejka, która wraz ze sprzedawcą ma najlepszą zabawę z takich co to oglądają zwykle towary i się wszystkiemu dziwią.
Wraz z poznanymi na wycieczce rodakami wybieramy się na dużą wycieczkę. Wynajmujemy busika z kierowcą. Kierowca to dar od losu, jest uprzejmy, nie ma u niego żadnych extra dopłat, nie wpycha nas w ręce sprzedawców pamiątek. Jest za to niezłym przewodnikiem, potrafi zaproponować ciekawą i sensowną trasę i po drodze przekazać wiele informacji. Pan Chedli tel. (szukam). Djerbę opuszczamy starą rzymską jeszcze groblą zwana El Kantara. Szara rura to jedyne źródło wody, Wyspa jest tak niewiele uniesiona nad poziom morza, że nie da się wykopać studni ze słodką wodą. Gdy pojeździ się po Jerbie i zobaczy tutejsze miasta, gdy zobaczy szeregi hoteli jeden przy drugim to zadziwia cienkość tej rury. Zasada dostępu do wody jest jedna, hotele w pierwszej kolejności, gdy jedni pluszczą się w wodzie inni mają suche krany. Następny przystanek to słone jezioro. To nie było to słynne koło Tozeur , ale sprawdziłem że równie słone. Jedziemy do Tataouine, to najdalej na południe wysunięte miasto w Tunezji. Jest zdecydowanie cieplej, nawet nasz kierowca zdecydował się na zdjęcie zimowej kurtki. Tu kupiliśmy najlepsze daktyle w Tunezji, nigdy do tej pory nie kupiliśmy tak dobrych i chyba tez nigdy tak tanio (3DT). Niestety wzięliśmy tylko 2 kg, błąd. Błąd nie do naprawienia bo trzeba się śpieszyć. Chenini to miasto jak, mówił miejscowy przewodnik, półtroglodytów. Chodziło mu o to że to nie jak w słynnej Matamcie, gdzie są domy wydrążone w ziemi całkowicie, u tylko są częściowo wydrążone, a przód dobudowany. Taka zamieszkała góra jest bardzo oryginalna, trzeba chwilę przyzwyczaić oczy by zaczęły dostrzegać owe domy. Efekt wtopienia się w górę jest całkowicie zamierzony, gdyż były budowane by znaleźć bezpieczne schronienie przed inwazją, jakiej doznali Berberowie od Arabów. Dziś duża część domostw jest opuszczona i uwaga, można wynająć na wielce orginalną bazę wypadową do wycieczek w otaczające góry, czy Saharę. (mam telefon gdyby co)Ksary to takie komóreczki pozlepiane ze sobą, ze 2 metry szerokie 3-4x dłuższe. Ustawiane w prostokąt z jedną bramą tworzą fortecę, posiadały nawet załogę obronną. Nie były jednak miejscem zamieszkania, a magazynami na zboże. Zwiedzamy 3 kolejne ksary, mimo że każdy z nich składa się zawsze z podobnych komórek (ghorfas) opartych na podobnym schemacie. Każdy był odmiennym, raz dla użytego miejscowego materiału, dwa że co powoli czyniono ręką ludzką nabierało swoistego charakteru. Zachwyciłem się tymi budowlami, zwłaszcza że w dwóch z nich nasza mała grupka, to byli jedyni zwiedzający była więc możliwa chwila spokoju i refleksji nad historią tych miejsc. Niegdyś wspólne dzieło okolicznych mieszkańców, chroniące ich zasoby przed obcymi, ale też miejsce gdzie schodzono się zarówno z potrzebą gospodarczą jaki przy okazji spotkać sąsiadów. Dziś to już tylko zabytki, pamiątki danych czasów. Na Djerbę wracamy inną drogą, tym razem płyniemy promem. Po wrażeniach dnia jesteśmy już dobrze zmęczeni.
Stolicą Djerby jest Houmt Souk, nie wypadało nam jej pominąć. Dostaliśmy się tam prosto, taksówką, które tam są dość tanie. Kosztowała by 6 DT ale nasza droga nie jest ta najprostsza, Po drodze chcemy zajrzeć do małego meczetu w Ghizen, tam bo znależliśmy zdjęcia na jakiejś stronie WWW przed wyjazdem. Po drodze widzimy inny piękny meczet w Kazroune, dlaczego nie mielibyśmy zajrzeć i tu. Przy poprzedniej wizycie w Tunezji zwiedzaliśmy już meczety. Były to wielkie i sławne meczety, tu na Djerbie odkryliśmy inne, małe, skromne ale pełne uroku. Udało nam się też wejść do środka, ba nawet na wiezę. Na wieżę wejść to nic, gorzej było zejść. Schodki na nie prowadzące nie miały żadnej regularności mogły być wysokie na 10, bądź na 50 cm i ustawione pod różnymi kątami. Wchodząc miałem je oświetlone światłem z góry, ale schodząc wypełniłem sobą całą ich szerokość, zapanowały egipskie ciemności, choć to Tunezja. Najwyraźniej przeciętny mezuin jest drobniejszej postury. Te wygładzone ściany na zdjęciach, na klatce schodowej budowniczowie troszkę sobie odpuścili. Byłem zaklinowany w tych szorstkich, ciasnych ścianach. Doszedłem do wniosku, że ja tu nie jestem w stanie upaść, bo bardziej wiszę w powietrzu jak stoję, to pozwoliło mi ruszyć do przodu w ciemną czeluść. Przewodnikami naszymi byli 2x taksówkarze, raz chłopak który takim oprowadzaniem się trudnił. Wiele się dowiedzieliśmy o funkcjonowaniu meczetu, obyczajach, każdej osobie udało się coś wnieść interesującego di tej opowieści. Jedna rzecz jednak pozostaje dla mnie niejasna, choć o to pytałem to mam wrażenie że nie dostałem prawdziwej odpowiedzi. Schody które nigdzie nie prowadziły i nagle się urywały, badź wręcz kończyły ścianą. Dostawałem odpowiedź, że to były schody kiedyś na wieżę, a że teraz jest głośnik i już na wieżę się nie wchodzi. Przecież na wieżę wchodziłem od wewnątrz meczetu a te tajemnicze schody były na zewnątrz?!? Czy to jakiś symbol o którym niewiernym zgodnie się milczy?
Czas w Houmt Souk spędzamy głównie na gapienie się na ludzi, siadamy i wpatrujemy się w płynący tłum. Spotykamy miłego pana który nas zagaduje.
-Z jakiego hotelu jesteście?
-Garden Park
-Jestem tam barmanem.
Wydaje mi się że mam pamięć do twarzy, a jakoś nie kojarzę. Czerwone światełko w mojej głowie.
-Tu niedaleko znajomy ma sklep z dywanami.
To już wszystko jasne :)
W Houmt Souk zaglądamy do funduków, czyli tysiącletnich, niekiedy hoteli. Jeden z nich działa do tej pory jako Youth Hostel. Jest to prawdziwa okazja, dla globtroterów, wyspać się w wiekowym zabytku, dogodnie położonym w samym centrum i do tego skromnie zapłacić od 6 DT za osobę. Jest tam czysto i sympatycznie, choć ze zrozumiałych względów pokoje a bez łazienek. Mieści się na Rue moncef Bey 11, tel. +216 75 650 619. Ostatni punkt zwiedzania to Twierdza - Borj Ghazi Mustafa, koło portu.
Czasami można źle trafić. Na postoju stoją taksówki, kierowałem się do innej ale taksówkarze mieli jakaś ustaloną kolejkę i skierowali nas do innej. To było to złe trafienie, facet na początek zafundował nam niemieckie śpiewanie z kasety, głośniki na max. Ogłuszonych zawiózł gdzieś i że na chwile wyskoczy. Wyskoczył nie wyłączając licznika, wrócił po paru minutach i przyniósł plik ulotek o atrakcjach turystycznych Djerby. Gdy już byłem skłonny go polubić za tą inicjatywę, że nam chciał przekazać wiedze o wyspie, kazał nam te ulotki sobie zwrócić i schował je do schowka. Cały czas zarzucał nas pytaniami o wszystko, nie było to jednak zaspakajanie ciekawości, bo nie zwracał nawet uwagi na odpowiedzi i pytał po kilka razy o to samo. Nie pomagały prośby, nie zrażał się ignorowaniem.
-Panie czemu się pan tak zachowuje?
-A bo ja jestem taksówkarz animator.
-Proszę się zatrzymać.
-Dlaczego?
Nie odpowiedzieliśmy, niech sam spróbuje zgadnąć.
Następny taksówkarz, był najmniej rozmownym, ze wszystkich spotkanych i nie miał radia.
Czasem można trafić dobrze.
W miasteczku Midoun jest "Fantazja". Spóźniliśmy się i nie chcą nas wpuścić już na stadion Gdzie odbywa się udawane wesele. Zostajemy przed stadionem gdzie też już stroją wystrojeni jeźdźcy na koniach. To są właśnie bohaterowie Fantazji, czyli popisów jeździeckich. Za chwile ze stadionu wychodzi orkiestra i tworzy się pochód przez miasto idziemy na ulicę specjalną do Fantazji, jest szeroka i niewyasfaltowana. Jeźdźcy udają się w jeden odległy kraniec. Organizatorzy starają się by wszyscy zeszli na bok i dali wolną drogę. Po pierwszym przejeździe wiadomo dlaczego i więcej nikt się nie pcha na środek. Przejazd odbywa się w maksymalnym tempie, to burz która zniszczy wszystko na swej drodze. Odbywa się kilka takich przejazdów są one ryzykowne dla wykonawców. Ustawiają różne figury a to trzymając się z tyłu, a to stojąc na dwuch koniach. W każdym zaś wypadku, minimalne odejście od synchronizacji to piękna katastrofa.
Jest to miasto garncarzy, ale nie szukaliśmy garnków. Zwiedziliśmy muzeum kultury regionalnej. Muzeum to zbiór makiet, mało przedmiotów autentycznych. Odwiedzin nie żałujemy, budynek jest ładny, ma piękny dziedziniec z ozdobnymi roślinami. Warto obejść muzeum w koło z zewnątrz, stoi na wzgórzu na wprawdzie to tylko 75 m, ale to najwyższe miejsce na wyspie. Spacerujemy po mieście i idziemy nad morze, czekają tam na nas rządkiem flamingi. Na brzegu jest cicho i spokojnie, widać samotny meczet, nie chce się stąd odchodzić. To ostatni wieczór w Tunezji.
W muzeum w piwnicy urządzona jest tłoczarnia oleju. Stoi tam smutny wielbłąd, który w koło powinien ciągnąć ciężki kamienny walec. Weszła wycieczka, przewodnik coś krzyknął do wielbłąda i ten zrobił kółko. Agnieszka mówi, zapamiętałam co tamten zawołał. Zawołała i wielbłąd zrobił kółko. Sprawdzamy ponownie, działa. Odkryliśmy tajne hasło do wielbłąda. To hasło to "bartosz!", możesz temu nadać arabskie brzmienie.